Rok 2010: rozgoryczeni kibice
Liverpoolu żegnają El Ninio: głównego piłkarza drużyny, który przez 3 lata występów dostarczał im wielu emocji. Gdy Torres tuż przed zamknięciem okienka transferowego podpisywał kontrakt z nową drużyną, na ulicach Liverpoolu
płonęły jego fotografie i koszulki z jego nazwiskiem. A podpalali je ci, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej wyznawali mu miłość. Trudno się temu
dziwić – bo ten którego pokochali na Anfield Road jeszcze przed pierwszym meczem na Stamford Bridge został
okrzyknięty filarem tamtejszej Chelsea, czyli jednego z największych
przeciwników ligowych. Rok 2012: w
podobnej sytuacji postawieni zostają kibice Arsenalu, którzy muszą pogodzić
się z odejściem wieloletniej gwiazdy ich drużyny – Robina Van Persiego –
do Manchesteru United. Tu emocji jest jeszcze więcej, bo Robin w Arsenalu spędził osiem sezonów. Przychodzi rok 2013: wszystko wskazuje na to, że podobna sytuacja będzie udziałem kibiców Borussii. Choć wiadomości o
domniemanym transferze Roberta Lewandowskiego, które docierają do nas, to tylko
na razie fala spekulacji, to jednak z racjonalnego punktu widzenia taka
wersja wydarzeń jest bardzo prawdopodobna.
Problem w tym, że racjonalna analiza
w przypadków kibiców piłki nożnej (i przecież każdej innej dyscypliny sportowej) jest nie
do przyjęcia. Tu rządzą emocje i miłość do klubu. Trudno sobie wyobrazić
sytuację, w której jakikolwiek fan Borussii pogodzi się z odejściem
Lewandowskiego, wierząc, że występy w Monachium będą lepsze dla jego kariery
zawodowej.
Tak to już jest, że transfery największych gwiazd budzą ogromne emocje, szczególnie bolesne dla kibiców są te, które dokonują się w ramach ligi jednego kraju i między dwoma – nazwijmy rzecz po imieniu – znienawidzonymi drużynami. Dla każdego kibica nie ma bowiem nic gorszego niż widok swojego piłkarskiego ulubieńca w brawach największego przeciwnika. Mnie zastanawia jedno: co w takich sytuacjach czują sami piłkarze. Czy wszystko w przypadku takich spektakularnych transferów da się wpisać w chęć zdobywania kolejnych szczebli kariery zawodowej? Czy każdą decyzję o zmianie klubu da się usprawiedliwić chęcią doskonalenia swoich umiejętności piłkarskich? Na pewno takiego usprawiedliwienia nie uznają klubowi sympatycy. W rzeczywistości to trochę gra pozorów, a w każdym sezonie się o tym boleśnie przekonujemy. Przecież wspomniany Torres, który jest tu książkowym przykładem, miał w Chelsea osiągnąć to, czego nie osiągnął w Liverpoolu. Co prawda w ciągu okresu obecności na Stamford Bridge, tamtejsza drużyna osiągnęła wiele (na czele z upragnionym tytułem Mistrza Europy), ale sam Torres nigdy nie stał się podstawą drużyny. Nigdy też nie został tu w 100 proc. zaakceptowany. Owo 50 mln funtów, które na jego ściągnięcie wydał Abramowicz, wypominane jest przez kibiców przy każdej okazji. Wątpię że gdyby El Ninio wiedział jaka przyszłość czeka go w Chelsea podjąłby taką samą decyzję.
Gdybanie nad takimi sytuacjami, których
w piłce było i będzie jeszcze wiele, może sensu nie ma, ale pokazuje prawdziwe
oblicze piłki nożnej. Tu po jednej stronie są kibice, będący w stanie zrobić
wszystko dla ukochanych barw, a po drugiej piłkarze, którzy po prostu wykonują
swoją pracę i wybierają to, co jest lepsze dla nich samych. Moje idealistyczne (może typowo kobiece) podejście do piłki nożnej podpowiada mi, że jako wierny
kibic jestem często oszukiwana. Są jednak na szczęście tacy piłkarze, którzy
pozwalają wierzyć w to, że barwy klubowe to miłość, której nie może
zmienić nawet najlepszy kontrakt. I takiej wersji zamierzam się trzymać.
JB.
JB.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz